Plan czy natchnienie?
[pisarskie
poniedziałki]
Pisarzy można
dzielić, jak i inne zawody, na wiele sposobów. Jednym z nich jest rozróżnienie
na takich, którzy najpierw planują całą książkę i takich, którzy piszą scenę za
sceną aż dojdą do satysfakcjonującego ich końca.
Trudno powiedzieć, który z tych
sposobów jest lepszy. Z jednej strony taki planujący autor wie dokładnie, co
chce przez swoją książkę powiedzieć, jak ona się zakończy, jak zmienią się bohaterowie.
Ale za to ten piszący pod wpływem impulsu nie tworzy nudnych scen -- bo przecież
trzeba *jakoś* przejść z jednej sytuacji do drugiej i zazwyczaj dzieje się to w
ciekawy sposób.
Mówi się, że ci co planują piszą “pod
fabułę” i nie interesują ich postaci, a ci, co nie planują – piszą właśnie pod
wpływem charakterów, dostosowując fabułę do nich. A że ogólnie pisanie o
ludziach jest uważane za lepsze, to ich styl pisania wydaje się również lepszy.
Z drugiej strony pisanie “pod fabułę”
sprawia, że opowieść jest bardziej zwarta, prowadzi do jakiegoś celu, a jeśli
fabułę się zignoruje i kieruje jedynie charakterystyką postaci -- można się
zwyczajnie pogubić. Jak w życiu.
Ja jestem zdecydowanie planistką
(planerką?) -- przynajmniej z natury. Ale odeszłam od dokładnego i sztywnego
planowania, pozwalam sobie na dygresje, które dyktują mi postaci. Staram się w
nie wczuwać.
Na początku tworzyłam plany planów,
konspekty zagnieżdżone do pięciu podpodpunktów. To była mocna przesada i w końcu
się w tym pogubiłam. Wtedy przez pewien czas próbowałam pisać tylko i wyłącznie
pod dyktando postaci, ale i to nie wyszło mi zbyt dobrze -- wielu opowieści w
ogóle nie skończyłam. W końcu wróciłam do planowania, ale z dystansem, tworząc
wyłącznie ogólny zarys fabuły.
Myślę, że z tym planowaniem i nie-planowaniem najlepiej jest znaleźć złoty
środek. Trochę tego i trochę tego, a przede wszystkim luz. Jak w życiu.
Komentarze
Prześlij komentarz